Daniel Michalski (LOTOS PZT Team) ma na pewno niedosyt po kończącym się powoli sezonie.
Był jednym z najrówniej grających tenisistów w tegorocznym cyklu LOTOS PZT Polish Tour. W turniejach z jego udziałem, tylko raz nie było go w finale. W Mistrzostwach Polski zdobył srebro.
Pracowity i ambitny
Sam udział w finałach nie mógł jednak zadowolić tego ogromnie ambitnego i pracowitego zawodnika. Na pewno zrobi wszystko, żeby w przyszłym sezonie poprawić swoje statystyki pod względem liczby wygranych turniejów.
20-letni zawodnik LOTOS PZT Team rozpoczął sezon w lutym w tureckiej Antalyi od bardzo efektownego deblowego zwycięstwa w turnieju ITF M15, grając tam w parze z Czechem Michaelem Vrbenskym.
Poszedł za ciosem i zaraz po występach w Turcji osiągnął trzecią rundę halowego challengera ATP w Bergamo. Niestety, przed pierwszą falą pandemii kontuzja zmusiła go do przerwania dobrej passy i pozbawiła go szansy występu w reprezentacji w meczu z Hongkongiem. Jego przymusowa przerwa w zagranicznych startach trwała do wznowienia międzynarodowego touru w drugiej połowie sierpnia.
Wiele spotkań w kraju
– Jak wszyscy, mogłem na wiosnę tylko trenować, wzmacniać się kondycyjnie i czekać na rozwój sytuacji. Taką sama sytuację mieli tenisiści w większości krajów. Ale my mieliśmy szczęście, że w czerwcu Polski Związek Tenisowy uruchomił cykl turniejów dla nas, więc startowała w nich cała krajowa czołówka. Mogliśmy rywalizować o punkty, ale i pieniądze, które po trzymiesięcznej przerwie każdemu się przydały. Dzięki startom w LOTOS PZT Polish Tour rozegrałem w lecie bardzo wiele meczów, w singlu i deblu – uważa Michalski.
Daniel zdecydowanie pokazał się z bardzo dobrej strony już na otwarcie cyklu na kortach Gdańskiej Akademii Tenisowej, gdzie dopiero w finale musiał uznać wyższość Kacpra Żuka. Prosto z Trójmiasta udał się do Szczecina, gdzie w ćwierćfinale zatrzymał go Paweł Ciaś.
Korty Olimpijskiego Klubu we Wrocławiu były kolejnym przystankiem „narodowego touru”. Tam Michalski ponownie dotarł do finału, ale tym razem lepszy od niego okazał się Kamil Majchrzak. W deblu po raz trzeci w tym cyklu na jego drodze i Wojciecha Marka stanęli świetnie dysponowani Kacper Żuk i Szymon Walków, zwycięzcy z Gdańska i Szczecina.
Bardzo udane dla Daniela były 94. Narodowe Mistrzostwa Polski, bowiem w Bytomiu zrewanżował się Majchrzakowi w półfinale, a w pojedynku o złoty medal w dwóch wyrównanych tie-breakach stoczył zacięty bój, ale tytuł przypadł Żukowi. Po Bytomiu Kamil nie został mu jednak dłużny, bo zaraz po Bytomiu okazał się znowu lepszy w finale turnieju LOTOS PZT Polish Tour w Kozerkach.
Leczenie urazów
– Po tym turnieju zrobiłem sobie trochę dłuższą przerwę na zaleczenie drobnego urazu i odpoczynek, no i opłaciło się. W drugiej połowie sierpnia wróciłem do cyklu silniejszy i odniosłem dwa kolejne zwycięstwa w Bydgoszczy i Poznaniu na kortach Olimpii. Zaraz potem na poznańskim AZS-ie wystartowałem w turnieju Talex Open, ale nie udało mi się w pierwszej rundzie pokonać Holendra Gijsa Brouwera – wspomina zawodnik LOTOS PZT Team.
W poznańskim turnieju ITF 25, zamykającym krajowy tour, był w ćwierćfinale debla. W październiku startował w tunezyjskim Monastyrze, gdzie w trzecim kolejnym występie dotarł do finału (wszystkie trzy ITF M 15), a w deblu odniósł zwycięstwo w parze z Włochem Marco Bortolottim.
Sezon zakończył w Kairze, gdzie dotarł do półfinału singla i ćwierćfinału debla. Odniósł kontuzję, dlatego w Egipcie spędził tylko tydzień. Zakończył sezon na 428. pozycji w rankingu ATP w singlu i 524. miejscu w deblu.