Łukasz Kubot wraz z Marcelo Melo rozpoczęli w środę grę w Wimbledonie, gdzie będą bronić zdobytego przed rokiem tytułu.
Także w środę do księgarni w całej Polsce trafiła oficjalna biografia polskiego tenisisty „Żyjąc marzeniami”, którą napisał z Arturem Rolakiem.
W książce Kubot opowiada o swoim dzieciństwie, tenisowych początkach, a także przełomowych momentach w karierze, które zaprowadziły go na szczyt rankingu deblistów.
Kilka dni przed wylotem do Wielkiej Brytanii Łukasz Kubot spotkał się z dziennikarzami, by zaprezentować im swoją biografię.
– To Artur wpadł na pomysł napisania książki – mówił polski tenisista. – Nie musiał mnie nawet długo namawiać, po prostu powiedział, że piszemy i koniec – dodawał ze śmiechem. – To opowieść o moich początkach, sukcesach, porażkach i decyzjach, jakie podejmowałem. Nie wszystkie były dobre – podkreślał samokrytycznie tenisista.
Licząca 280 stron książka zawiera wiele zdjęć z prywatnego archiwum Kubota. Artur Rolak, pracując nad biografią, rozmawiał z rodzicami i siostrą zawodnika, jego kolegami z kortu, trenerami, a także niemal wszystkimi kluczowymi osobami, które na swojej sportowej drodze spotkał dotychczas triumfator Wimbledonu.
– Łukasz Kubot pokazał, jak dzięki pasji i poświęceniu wspiąć się na szczyt w dyscyplinie naprawdę globalnej. Wszyscy powinniśmy kibicować mu z całego serca, a każdy kibic powinien przeczytać tę książkę. Artur Rolak znakomicie czuje sport, a o tenisie od wielu lat pisze lekkim i ciętym piórem – ocenił biografię Wojciech Fibak, za to Agnieszka Radwańska dodała: – Łukasz jest idealnym przykładem na to, że ciężką pracą i determinacją można osiągnąć dosłownie wszystko. Zawsze zostawia na korcie całe serce, bo jest zakochany w tenisie. Chyba z wzajemnością. Ja na tę książkę czekałam z niecierpliwością!
Książka „Łukasz Kubot. Żyjąc marzeniami” ukazała się nakładem Wydawnictwa SQN. Od dziś można ją znaleźć w dobrych księgarniach w całej Polsce.
Fragmenty książki
Na korcie nie ma nie tylko remisów, ale także podziału na szefa i wykonawcę. Jednak jakiś podział ról musi przecież być. Brazylijczyk wyjaśnił, że to bardzo proste: na jego głowie jest zapewnienie spokoju i solidności, a Polak, znany z predyspozycji do gry bardziej agresywnej, ma wnieść nutę szaleństwa i dodać szczyptę nieprzewidywalności, a przez to zaskakiwać rywali.
Kubot do znudzenia powtarza, że debel to drużyna. Nieważne, kto z partnerów gra lepiej, a kto ma akurat słabszy dzień.
– Wygrywamy razem i razem przegrywamy. Obaj gramy najlepiej, jak potrafimy, obaj dajemy z siebie wszystko. Brzmi jak truizm, ale zwłaszcza w Londynie Łukasz podkreślał to w każdej rozmowie, runda po rundzie.
Miał powody, bo to on, nie tylko w opinii większości polskich dziennikarzy obecnych na turnieju, był lepszy od partnera zwłaszcza w najważniejszych momentach kolejnych meczów. Zgódźmy się jednak, że Kubot wie lepiej; że faktycznie – jak u muszkieterów – w deblu jeden walczy za dwóch, a dwóch za jednego.
Na korcie nie ma szefa, obaj partnerzy mają tyle samo do powiedzenia, za to po robocie… Jak już pójdą się bawić, to:
– Szefem będę oczywiście ja! – zapowiedział Melo podczas pomeczowej konferencji prasowej. I był. – Zaraz po finale, chyba jeszcze na korcie, Marcelo obiecał, że się tym zajmie. Zarezerwował lokal i całą drużyną poszliśmy w miasto. – W ustach Kubota, który nawet wśród sportowców uchodzi za ascetę, takie słowa brzmią szczególnie. – Piliśmy znakomitego szampana, wspominaliśmy najważniejsze chwile z całego turnieju, trochę sobie popłakaliśmy ze szczęścia. Nie był to tani trunek, ale zasłużyliśmy na niego, bo mistrzostwo Wimbledonu trzeba uczcić w odpowiedni sposób. A następnego dnia rozjechaliśmy się do domów, aby przygotowywać się do turniejów w Stanach Zjednoczonych.
***
W wyjeździe do Stanów bardzo pomógł Kubotowi Radosław Nijaki, wówczas czołowy tenisista w kategorii młodzików i kadetów, w Polsce praktycznie niepokonany. Z nim i jego bratem Jakubem Łukasz znał się od dawna, z zawodów regionalnych i ogólnopolskich.
Kiedy podczas prestiżowego turnieju we Francji Radek zdobył główną nagrodę, pobyt w akademii Newcombe’a, zapytał organizatorów o kogoś do towarzystwa. No bo jak to tak samemu tak daleko od domu? Pojechał z Kubą i Łukaszem. Ktoś jednak musiał przecież pokryć koszty wyjazdu Kubota.
– Trenerem w Zagłębiu Lubin był wtedy Andrzej Szarmach. Tak jakoś wyszło, że opowiedziałem mu o tym problemie: że to dla Łukasza życiowa szansa, ale nie mamy już oszczędności, żeby zapłacić za jego wyjazd do Stanów. Andrzej po prostu zapytał, ile nam potrzeba, i pożyczył nam te pieniądze. Zawsze będziemy mu wdzięczni za tę pomoc – wspomina tata tenisisty.
Pożyczoną kwotę udało im się oddać po kilku latach i dopiero wtedy pan Janusz opowiedział o tym synowi.
Wcześniej nie chciał go niepotrzebnie stresować.
– Mówiłem Łukaszowi: „Nauczysz się języka, zobaczysz, czy chcesz tam zostać i studiować”. Początkowo pojechał na trzy miesiące. Zadzwonił do domu i powiedział, że szef akademii zaproponował mu przedłużenie pobytu o kolejne trzy miesiące, ale już za najniższe czesne, mniej więcej 25 procent ceny podstawowej. Na to już było nas stać – opowiada Janusz Kubot.
***
– Nigdy nam niczego w domu nie brakowało, ale w pewnym momencie na tenis nie wystarczało pieniędzy. Ja miałam już dwie rakiety, ale Łukasz bardzo długo tylko jedną. Zdarzało się, że nawet po wygranym meczu musiał wracać z turnieju do domu, bo naciąg mu strzelił i już nie miał czym grać. Albo z dziurawych butów wysypywał mączkę – wspomina Paulina.
W tych okolicznościach grzechem byłoby zmarnowanie szansy na wyjazd do John Newcombe Tennis Ranch w New Braunfels, jakieś 60 kilometrów od centrum San Antonio w Teksasie.
Do Stanów Łukasz wyjechał, mając zaledwie 16 lat. Tata wiedział, jak wielka to dla niego szansa. Mama niby też, ale jak to mama – zgodziła się, a raczej tylko pogodziła z decyzją syna, a potem przepłakała wiele nocy. Najgorsza była ostatnia przed jego wylotem.
– Idź i wytłumacz mamie, jak bardzo to dla ciebie ważne – poradził mu wtedy tata.
Te wyjaśnienia przekonały ją o tyle, że już nie protestowała… co nie znaczy, że nie odchorowała jego wyprawy za ocean.
– Szczerze mówiąc, niewiele zapamiętałam z tych kilku miesięcy, kiedy Łukasza nie było w domu. Pewnie dlatego, że bardzo przeżywałam ten wyjazd. Pani Dorota już nie pamięta, czy właśnie wtedy to się zaczęło, w każdym razie kiedy tylko pomyśli o Łukaszu, o skontaktowaniu się z nim, on zaraz telefonuje, wysyła esemesa albo zamieszcza wiadomość na jednym z portali społecznościowych. Telepatia, intuicja, przeczucia – jak zwał, tak zwał, ważne, że to działa.
Potem do państwa Kubotów przychodziły rachunki za telefon na kilkaset złotych miesięcznie, czasem nawet na tysiąc. Paulina z dumą opowiadała o nich w szkole, co koleżanki przyjmowały albo z wielkim niedowierzaniem, albo jeszcze większym zdziwieniem. Cieszyć się z wysokich rachunków? Też coś!
***
Łukaszowi nie wystarcza, że przed meczem każdy członek kadry zrobił wszystko, co do niego należało. On uwielbia grać, kiedy jest doping; nie cierpi ciszy, obojętności i braku odpowiedniej atmosfery na trybunach i ławce drużyny. Lubi też mieć kontakt wzrokowy z trenerem lub bliską osobą, bo to po prostu pomaga mu w grze.
W 2004 roku podczas meczu Słowenia – Polska (2:3) w hali w Portorožu zauważył, że za przeszkloną ścianą prezes PZT zagadał się z miejscowymi oficjelami i w ogóle nie patrzy na kort. Co zrobił Kubot? Uderzył piłkę tak, aby trafiła w szybę i przypomniała rozmawiającym, że na korcie toczy się mecz, a zawodnicy będą wdzięczni za poświęconą im uwagę.
Rok później w Algierze (gospodarze wygrali 3:2, oba punkty dla gości zdobył Kubot), już na korcie otwartym, chociaż jak na północną Afrykę było dość zimno, znów celowo wystrzelił piłkę w płot, za drugim razem jeszcze mocniej i dalej, aby zwrócić na siebie uwagę.
– Co tak cicho? – rzucił w stronę kolegów i Pawła Geldnera. Kapitan chciał go trochę uspokoić, a wtedy Łukasz narysował na korcie linię, poza którą przestawił swoje krzesełko i poprosił trenera, aby ten pod żadnym pozorem jej nie przekraczał.
Kiedy Eva Slaninkova, wówczas życiowa partnerka Łukasza, przyjechała do Polski na mecz Pucharu Davisa (5:0 z Łotwą w Puszczykowie), nie mogła zrozumieć ciszy na trybunach.
– Je to divadlo nebo tenis? – zapytała po czesku sąsiadów. Dzięki niej teatr się skończył, a zaczął doping jak na spotkanie reprezentacji przystało.
O książce
Poznaj historię pierwszego polskiego zwycięzcy Wimbledonu!
Kiedy zaczynał przygodę z tenisem, po meczach wysypywał mączkę z dziurawych butów. Nawet jeśli wygrywał, często musiał rezygnować z dalszej gry, bo psuła mu się jedyna rakieta. Mimo wszystkich tych przeszkód to właśnie Łukasz Kubot stał się pierwszym Polakiem, który triumfował w legendarnym Wimbledonie.
Dowiedz się, jak przejawia się jego obsesyjny profesjonalizm. Przeczytaj, jak ważny był wyjazd do USA i Czech, kto nauczył go tańczyć kankana i dlaczego nie został piłkarzem. Dzięki licznym rozmowom z Kubotem, jego rodziną, trenerami i kolegami z kortu Artur Rolak po raz pierwszy przedstawia niezwykłą historię najbardziej utytułowanego polskiego tenisisty XXI wieku.